Park Narodowy Szwajcarii Saskiej

SUBIEKTYWNIE: 
Park Narodowy Saskiej (albo Saksońskiej) Szwajcarii, znajdujący się w południowo-wschodnich Niemczech przy granicy czeskiej, to kolejne z najpiękniejszych miejsc w Europie, bliźniak Parku Narodowego Czeska Szwajcaria, w rzeczywistości tworzący z nim jedną całość. Jest to miejsce o niezwykłym krajobrazie, zagospodarowane tak, jak to Niemcy potrafią, tym niemniej z pełnym szacunkiem dla natury. Wspaniałe doznania estetyczne gwarantowane! Nie brakuje też atrakcji dla dzieciaków i rodzin.


Park ten odwiedziliśmy kilkakrotnie i mamy w planach powroty. Jest tu co robić! Nas pociągają najbardziej akcje "z buta" wśród skał i lasów, a możliwości jest tu ku temu mnóstwo i liczba wariantów tras wydaje się nieskończona. Kiedyś trzeba będzie też przeprosić się z cywilizacją (której obecność zaznacza się tu wyraźnie, znacznie silniej niż po czeskiej stronie) i popłynąć statkiem po Łabie czy zrobić sobie romantyczną przejażdżkę pociągiem po Dolinie Sebnitz. 

Ludzkich osad i infrastruktury jest tu więcej niż w parku po drugiej stronie granicy, toteż drogi jezdne, parkingi, szlaki piesze i platformy widokowe mogą się wydawać nieco przeładowane, zwłaszcza podczas letnich wakacji. Ale nie ma co przesadzać: nawet latem da się dostrzec piękno Saskiej Szwajcarii. Wyłaniające się z mgły, odosobnione wulkaniczne stożki, zwieńczone skalnymi koronami, są tak niesamowite, że aż wywołują dreszcze. 


A na szlakach są odcinki biegnące przez lesiste grzbiety i doliny, które wyglądają jak gdyby nigdy nie tknęła ich ludzka stopa. 


Widok z góry na toczącą się pomiędzy wulkanami Łabę wrył się nam w pamięć na zawsze. Kiedy się stoi na brzegu rzeki nad samą wodą, to znaczy kiedy się po prostu jest nad rzeką, nie dostrzega się jej piękna i nie docenia w pełni jej znaczenia w przyrodzie, ani nawet dla człowieka. Ale kiedy patrzy się na rzekę z góry, po krzyżu biegną ciarki. Z lotu ptaka widać, że rzeka skądś przybywa i dokądś dąży. I że żyje, bo wije się jak wąż i lśni niczym lustro. A chociaż zawsze toczy swe wody od gór do morza, to sama wybiera tor, po którym płynie. Fakt, nie jest całkiem wolna, bowiem gdy go już raz wybrała, będzie musiała nim podążać zawsze. Chyba, że do akcji wkroczy człowiek albo jakiś wulkan... Takie to myśli nawiedzały mnie, gdy patrzyłam z góry na Łabę - zaklętą rzekę. 


Szlaki Szwajcarii Saskiej są cudowne nawet wtedy, gdy idzie się po prostu przez las. Lasy tego regionu mają swoje tajemnice, lecz kojarzą się raczej z dobranockowymi bajkami z mchu i paproci niż z przyprawiającymi o dreszcze baśniami braci Grimmów. 




Nie jest to jednak wyłącznie szlakowy "lajcik". Wchodzenie na punkty widokowe wymaga obycia z ekspozycją, a drabinki, poręcze i łańcuchy są tu na porządku dziennym. Myślę jednak, że nie ma co demonizować - ludzie tu masowo nie giną. Tym niemniej można się solidnie zmęczyć, bo gimnastyka jest. 



Sympatyczną cechą Szwajcarii Saksońskiej jest sprzyjanie "psiej turystyce", polegające na umieszczaniu wszędzie tam, gdzie odpoczywają, jedzą i piją ludzie tzw. dog-barów, czyli misek z wodą dla czworonożnych towarzyszy człowieka. 



OBIEKTYWNIE: 
Park Narodowy Saskiej Szwajcarii jest o 10 lat starszy i o 10 km2 większy niż jego czeski brat, powstał bowiem w 1990 roku i obejmuje obszar o powierzchni mniej więcej 90 km2. Niemcy zadbali o dostępność parku dla turystów, uruchamiając sieć komunikacyjną z udziałem rozmaitych środków transportu. Do parku dojeżdżają autobusy dalekobieżne (np. z Drezna) i regionalne (zarówno ze strony niemieckiej, jak i czeskiej), działa też transgraniczna linia kolejowa łącząca niemieckie miejscowości Pirna i Sebnitz z czeskim Dečinem. Cykliści mają do dyspozycji Elberadweg (szlak rowerowy wzdłuż Łaby), a do punktów startowych w parku dowiozą ich specjalne bike-busy, zabierające także rowery. 

Park posiada prężne centrum informacyjno-edukacyjne w Bad Schandau. Oprócz interaktywnych wystaw opowiadających o geologii, faunie, florze i historii parku, centrum organizuje dla osób w różnym wieku wycieczki, pokazy, prelekcje i warsztaty związane tematycznie ze Szwajcarią Saską. Dzieci są mile widziane, a obsługa włada zarówno językiem niemieckim, angielskim, jak i czeskim. Definitywnie jest to miejsce warte odwiedzin. Przy centrum działa kawiarnia i restauracja z regionalnymi (a ostatnio także "ekologicznymi") potrawami. Nie jest ona tania, a w sezonie letnim przeżywa oblężenie, lecz przynajmniej istnieje opcja rozwiązania problemu nagłego głodu. Centrum w Bad Schandau nie jest jedynym miejscem, gdzie można zasięgnąć języka i wciągnąć dzieci w poznawanie regionu. Istnieją też mniejsze, samoobsługowe punkty informacyjno-edukacyjne, m.in. w miejscowościach Amselfallbaude, Schmilka, oraz spory leśny park edukacyjny Waldhusche w Hinterhermsdorf (trzeba się jednak upewnić, czy wszystko to działa poza sezonem).


W terenie dla turystów aktywnych poprowadzono 400 km szlaków pieszych i 50 km szlaków rowerowych. W licznych wyznaczonych miejscach można uprawiać klasyczną wspinaczkę, a dla amatorów żelaza i przygód w skale są tu tzw. via ferraty (Klettersteige) czyli uzbrojone klamrami, łańcuchami i linami szlaki turystyczno-wspinaczkowe. Na piesze wycieczki, szczególnie grupowe, można udać się z przewodnikiem wynajętym odpłatnie w Bad Schandau. Dla wspinaczy z kolei wyznaczono miejsca biwakowe, pozwalające na dłuższy pobyt w naturze. 

To jeszcze nie koniec możliwości. Po Łabie pływają parostatki wycieczkowe, a turyści mają wybór: rejs godzinny, półdniowy czy całodniowy? Przy okazji takiego rejsu można się... ogrzać, bowiem średnia temperatura w dolinie Łaby jest wyższa o dwa stopnie niż w skalnych miasteczkach parku. Co dwie godziny z Bad Schandau wyrusza pociąg oferujący 20-minutową przejażdżkę wśród pięknych krajobrazów, przez liczne mosty i tunele, do Sebnitz, gdzie można zwiedzić fabrykę sztucznych kwiatów. Z Bad Schandau można też pojechać tramwajem pod wodospad Lichtenheiner, który spływa po skałach... co pół godziny! Dzieje się tak dlatego, że otwierana jest sztuczna zapora na maleńkim strumyczku. Nie jest to atrakcja przyrodnicza pierwszej wody, ale drugiej - jak najbardziej :) 

Dodatkową atrakcją, nie umiejscowioną bezpośrednio na terenie parku, ale zawsze z nim łączoną i określaną jako must-see, jest twierdza Kőnigstein, zwana Saksońską Bastylią. Malowniczo położona, z ciekawą historią (w której mieści się epizod polski), stanowi cel dla 700 000 gości rocznie. "Ciało" twierdzy składa się z 50 budynków średniej urody, ale widoki na skalistą okolicę z jej murów są równie ładne, co widok na twierdzę z zewnątrz. 


Historia naturalna parku, jego klimat, flora i fauna są takie same, jak w przypadku Parku Narodowego Czeska Szwajcaria (link). Poza tym w strumieniach żyją tu wydry. 

Symbolem parku jest Most Bastei (Bastei Brűcke) wkomponowany w grupę skalnych baszt na prawym brzegu Łaby. Przyciąga rzesze turystów pięknymi widokami na wijące się koryto Łaby, urokliwy kurort Rathen, wspomniana twierdzę Kőnigstein, no i oczywiście bliższe i dalsze skalne miasta pośród lasów. Na most można dostać się pieszo, wybierając jeden z kilku szlaków, albo podjechać w jego pobliże autobusem z Rathewalde. Bastei Brűcke otacza, niestety, pierścień kawo- i jadłodajni, sklepików z suwenirami i innych przybytków, wśród których należy wymienić letni teatr pod gołym niebem i - o, tempora, o, mores! - czterogwiazdkowy hotel. 


WYPRÓBOWANE SZLAKI: 
Po stronie niemieckiej nigdy nie mieszkaliśmy - zawsze przyjeżdżaliśmy z Czech, przez przejście graniczne Schmilka. Nie przeszkodziło nam to jednak robić całodniowych wędrówek. Wszystkie wycieczki, które zrobiliśmy są godne polecenia. 

Most Bastei (Bastei Brűcke). Miała to być wycieczka niezbyt długa z uwagi na fakt, że samochód zostawiliśmy na płatnym parkingu w Rathewalde. Zrobiliśmy tak dlatego, że był to środek wakacji i na parkingu bliżej mostu kłębiły się dzikie tłumy aut. Z Rathewalde pojechaliśmy pod most autobusem (bilety nie były na szczęście drogie) i odbyliśmy przechadzkę po słynnej, wkomponowanej w skały budowli. Potem posnuliśmy się po punktach widokowych wokół mostu, ukazujących go z zewnątrz. W okolicy widzieliśmy wiele urokliwych baszt skalnych oraz ścieżek, zbiegających pomiędzy nimi w dół. Chętnie byśmy nimi powędrowali mając więcej czasu i lepszą pogodę. Niestety, zaczęło padać, więc grzecznie wróciliśmy autobusem na parking.

Szlak E3. Jest to wielki, transeuropejski szlak pieszy łączący Atlantyk z Morzem Czarnym, przechodzący przez terytoria 12 krajów i mający długość 7500 km. Jego fragment biegnie przez Szwajcarię Saksońską (i Czeską), zahaczając o niejedno skalne miasto i dając urzekające widoki na krainę wulkanów, lasów i skalnych ostańców. Jego odcinkami wędrowaliśmy parę razy, zawsze ze stuprocentową satysfakcją. Wymaga dobrej kondycji z uwagi na liczne pionowe przeszkody, tj. wspinaczkę (a potem zejście) po drabinach i klamrach, umożliwiającą dostanie się na wspaniałe punkty widokowe. 


Szlak Schmilka - Bad Schandau. Jest oznakowany na zielono, ma prawie 11 km i po 535 m deniwelacji w górę i w dół. Uchodzi za średnio trudny. My nie schodziliśmy nim do Bad Schandau, tylko doszliśmy do spotkania ze szlakiem żółtym, którym zawróciliśmy do Schmilki, gdzie złapaliśmy autobus do Czech. Zielony szlak pozwala wielokrotnie zerkać z góry na burą (rzadziej błękitną) wstęgę Łaby. Szliśmy nim prawie 30 lat temu, więc szczegóły zatarły się nam w pamięci, ale przetrwało przekonanie, że wybór tego szlaku to dobra decyzja. 

JESZCZE nie WYPRÓBOWANE SZLAKI i ATRAKCJE: 

Droga Malarzy (Malerweg). Szlak nazwany na cześć mistrzów pędzla, przyjeżdżających w te strony na romantyczne plenery 200 lat temu. Prowadzi przez miejsca znane z obrazów (najsłynniejszy jest chyba "Wędrowiec nad morzem mgły" Friedricha).


Oznakowany jest literą "M" w białym kwadraciku, wystylizowaną na ręcznie malowaną pędzlem. Szlaku nie da się pokonać w jeden dzień, bowiem ma 112 km długości. Podzielony jest na 8 etapów po kilkanaście km z zamysłem, że na każdy etap trzeba przeznaczyć jeden dzień, dając sobie dość czasu na kontemplację widoków, pokonywanie stromych odcinków i wypoczynek. Po każdym etapie można przespać się jedną noc w przyjaznej wędrowcom (i - podobno - ich portfelom) kwaterze. Można też zorganizować sobie odpłatny transport bagażu do następnego etapu, by plecak nie zawadzał w trudniejszych miejscach szlaku, których tu nie brakuje. Plusem jest też obecność jadłodajni przy szlaku, wprawdzie czasem zamykanych zbyt wcześnie, ale dających jakąś możliwość posilenia się ciepłą strawą. Oczywiście nie ma obowiązku przejścia całego Malerweg. Na szlak można wejść i potem z niego zejść w wielu miejscach, a kierunek jego pokonywania jest dowolny. Lokalny transport dowozi turystów na start wszystkich etapów (lub w jego pobliże). Opis poszczególnych etapów w jęz. angielskim można znaleźć np. TUTAJ


Pętle i pętelki widokowe. Niektóre już mamy za sobą, inne wciąż czekają. Propozycje różnych pętli dla wędrowców wraz z parametrami terenowymi i stopniem trudności można przestudiować TUTAJ (tylko po angielsku).

Szwedzkie Dziury (Schwedenlöcher). Tak nazwano wąski, omszony wąwóz, piękny i cienisty, z krótkim szlakiem spacerowym. Wycieczkę można zaplanować na wiele sposobów, mniej lub bardziej lightowo. Na przykład tak: można dojechać własnym autem do Rathewalde i zacząć tam od wodnego młyna (Rathewalder Mühle, przyjemne miejsce). Od młyna trzeba przejść kilometr do wodospadu Amselfall. Wodospad spadający z 10-metrowego progu uczyniono komercyjną atrakcją "wzmacniając" go przez sztuczne spiętrzenie wody przed progiem i otwieranie tamy, gdy turyści wniosą opłatę. Co o tym myślimy, to myślimy (godne Ludwika Bawarskiego zwanego Szalonym), ale gdy się już tamtędy przechodzi, to zobaczyć można, zwłaszcza, że całość jest urodziwą kompozycją paproci, drzew i strug wody. Magnesem dla turystów jest oczywiście knajpa, z tarasu której można podziwiać owo niepospolite zjawisko. Uwaga: wodospad czynny jest tylko od kwietnia do października. 100 m dalej znajduje się wejście do Szwedzkich Dziur, którymi można wspiąć się na punkt widokowy Pavillionaussiht. Widać z niego pięknie słynny most Bastei Brűcke. Potem trzeba zejść tą samą drogą. Jeśli komuś nie chce się jeszcze wracać do domu, może przewędrować około 700 m do wypożyczalni łodzi nad Amselsee. Po tym kiszkowatym jeziorku zaporowym można przepłynąć się łódką ze wzrokiem wbitym w górującą nad lasem formację skalną o nazwie Lokomotywa, która odbija się malowniczo w lustrze wody. Teraz pozostaje już tylko powrót pieszo do Rathewalde, gdzie zostawiliśmy samochód. 

Kirnitzschtalbahn - tramwajem przez park narodowy. Znowu komercyjna atrakcja, ale nie bądźmy tacy sztywni! W końcu to jedyne miejsce w Niemczech (i zapewne na świecie), gdzie można przejechać tramwajem przez park narodowy. Tramwaj pokonuje ładną trasę o długości 8 km wśród formacji skalnych w dolinie rzeki Kirnitzsch i ma pętlę przy wodospadzie Lichtenhainer Wasserfall, o którym wspominałam wcześniej (lecącym co pół godziny po otwarciu zapory). Tramwaj wyjeżdża z Bad Schandau, latem kursuje co pół godziny, zimą co 70 minut. Wagony są zabytkowe, te najstarsze mają prawie 100 lat, lecz uwspółcześniono je, instalując na ich dachach baterie słoneczne. 

Twierdza Kőnigstein. Stanowi jedyny w swoim rodzaju przykład europejskiego kunsztu budowy twierdz i - jak reklamuje się sama - wywiera silne wrażenie na zwiedzającym. Uchodzi za must-see Szwajcarii Saksońskiej. Z pewnością ma interesującą historię, jest monumentalna i wspaniale położona, ale czy rzeczywiście taka piękna? Jednak warto się na nią wybrać dla widoków ze wzgórza zamkowego. Okoliczne parkingi pękają w szwach, dlatego najlepiej dotrzeć do tej atrakcji autobusem 241 (przystanek Am Konigstein - zur Festung), pamiętając wszakże, że trzeba będzie iść od przystanku stromo pod górkę. Zwiedzanie można odbyć z przewodnikiem (jęz. niemiecki, angielski, czeski, rosyjski) lub bez. Czas oprowadzania 60-90 minut, opłata za przewodnika 4 EUR, a za sam wstęp na teren twierdzy 8 EUR (2019). Fajne jest to, że w sklepie z pamiątkami w Starych Koszarach można się zarejestrować, okazując bilet i dowód tożsamości, a potem w przeciągu 7 dni odwiedzić twierdzę ponownie. To taki wentyl bezpieczeństwa na wypadek, gdyby się nie zdążyło zobaczyć wszystkiego. 

Rejs parostatkiem po Łabie. Słyszeliście kiedyś o Białej Flocie Saksońskiej? To największa i prawdopodobnie najstarsza flota parowych statków pasażerskich na świecie, posiadająca 13 jednostek pływających napędzanych kołem. Organizuje ona rejsy w niezliczonych rodzajach i odmianach, długie i krótkie, tematyczne - np. szlakiem pałaców i zamków albo przyrodnicze, z ucztami i imprezami lub z warsztatami fotograficznymi. Z przystani w Bad Schandau można popłynąć m.in. do sympatycznego kurortu Rathen, do miasteczka Pirna z zabytkową starówką, a także dalej, do czarującego architekturą Drezna czy Miśni. Biorąc pod uwagę krajobraz Szwajacarii Saskiej, rejs ten powinien być wart wydanych pieniędzy (na krótszych odcinkach będzie to kilka-kilkanaście euro). 

POLECANE LINKI: 

Życzymy udanego wyjazdu!
Agata i Ryszard Konopińscy

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Park Narodowy Czeska Szwajcaria

Morawski Kras